Artykuł
opinia
Dwa do zera dla małego pałacu
Rozmowy prezydenta Dudy i premiera Tuska z Joem Bidenem trwały dwie godziny
To miała być historyczna wizyta. I była, głównie ze względu na to, że po raz pierwszy na spotkanie z prezydentem Stanów Zjednoczonych poleciał zarówno szef polskiego rządu, jak i polski prezydent. Zostali podjęci w Białym Domu razem. Nie da się ukryć, że tej wizycie towarzyszyła przede wszystkim krajowa rywalizacja pomiędzy Donaldem Tuskiem a Andrzejem Dudą. Kto wyszedł z tego pojedynku zwycięsko? Polski premier już na starcie miał przewagę. Wszak dla prezydenta USA odpowiednikiem w kontaktach dyplomatycznych jest prezydent innego państwa. Do tej pory nie było zwyczaju dopraszania do takich spotkań szefa rządu innego państwa. To był ewidentnie ukłon w stronę obozu, który przejął w październiku władzę w Polsce, i osobiście wobec Donalda Tuska. Z moich informacji wynika, że Andrzej Duda był bardzo niezadowolony z tej propozycji, ale nie miał innego wyjścia, jak tylko ją zaakceptować. Mimo tej wymuszonej akceptacji prezydent nie zamierzał się poddawać. Zaproponował więc, aby wszystkie kraje NATO podniosły wydatki na obronność z 2 proc. do 3 proc. PKB. Podkreślał przy okazji, że Polska jest liderem w tej kwestii. – Jednak pozostałe kraje NATO muszą wziąć na siebie większą odpowiedzialność za bezpieczeństwo całego Sojuszu. 2 proc. było dobre 10 lat temu. Teraz potrzebujemy 3 proc., w odpowiedzi na wywołaną przez Rosję pełnoskalową wojnę za wschodnią granicą NATO – mówił Andrzej Duda. Szybko jednak dostał po głowie za tę propozycję. I to nie od krajowych polityków, bo od pomysłu delikatnie odciął się sam Biały